W moim ulubionym zakątku świata, na wysuniętym w karaibskie morze wąskim pasie lądu jest tropikalny zagajnik. Taka mała dżungla, pełna fikuśnych drzew, najrozmaitszych krzewów, kwiatów o różnych kształtach i kolorach. Urzekająca oaza, którą odwiedzam uciekając od cywilizacji. Chodzę tam, by w spokoju otaczającej przyrody spędzić czas z Lilką. Lubię pobyć sama z sobą, pomedytować, oderwać się od codzienności, pofrunąć w siną dal. Szukając inspiracji zbieram po drodze ziarnka rozsypanych myśli, podkarmiam natchnienie, albowiem hojny czar tego cypla zaprasza. Przychodzi skupienie, a gdy przyjdzie wena – wtedy piszę.
W tej pozornej ciszy przyrody, przy stłumionym roślinnością szumie morza i śpiewie ptaków jest mi łatwiej sięgnąć do wnętrza duszy.
W domostwie barwnych motyli, leniwie wygrzewających się w słońcu brzydali – szarych iguan i innych wielonożnych istot jestem zazwyczaj jedynym gościem.
Pewnego razu, zaszyta w gąszczu zieleni siedziałam oparta o pień drzewa, gdy dobiegły mnie jakieś dziwaczne dźwięki. Powtarzały się w równomiernych interwałach. Tump, tump, tump… Nie umiałam odgadnąć ich pochodzenia. Wcześniej nie słyszałam żadnych głosów, szmerów ani kroków. Teraz, wyrwana z rutyny myślałam: „co to może być?”.
Nieśmiało wyszłam ze swego ukrycia. Opodal zobaczyłam żółte owoce, leżące pod jednym z drzew. Spadały z nieba jeden po drugim z głuchym odgłosem. Powiodłam wzrokiem ku górze. W koronie wysokiej palmy, ścinał kokosy śniady mężczyzna.
Zaczęłam się mu przyglądać. Podziwiałam umiejętność i finezję z jaką, niby przylepiony do gładkiego pnia, władał połyskującą w słońcu maczetą.
Odciął jeszcze kilka i zaprzestał, jakby czując na sobie mój wzrok. Odwrócił głowę w dół za ostatnim spadającym owocem i nasze spojrzenia się spotkały.
– Hola! – zawołał.
Uśmiechnęliśmy się do siebie. Chwycił maczetę w zęby, po czym ześlizgnął się po smukłym pniu, niczym akrobata po rurze i stanął między kokosami. Przykucnął, chwycił w rękę jeden. Rach-ciach-ciach – trzema wprawnymi ruchami ociosał wierzchnią skorupę, czwartym odciął czubek. Byłam pod wrażeniem.
Podniósł wzrok znad orzecha i spojrzał pogodnie.
– Napij się – wyciągnął rękę, podając mi go zachęcającym gestem gospodarza.
Nim zdążyłam podziękować, chwycił następnego kokosa i szybkimi cięciami sprawił sobie drinka. Popijając słodkawy trunek zamieniliśmy kilka zdań.
Wracając do swojego zacisza zdałam sobie sprawę, że wprawdzie, po raz pierwszy w życiu kokos spadł mi z nieba, to Latynos zebrał swoje kokosy. „Mnie też przydałaby się, choć ich namiastka” – otwierając ponownie notes, zabrałam się do pisania.
Tak niewiele potrzeba do szczescia…Kokosy spadaja z nieba w roznej postaci, trzeba tylko sie wyciszyc, aby uslyszec to tump…tump…tamp i wyciagnac reke:)
Bardzo mi sie podoba ten wpis :)))
Zycze Ci duzo „kokosow” z nieba
Ja miałem podobnie z palmą daktylową, tyle, że… w Syrii 😀 No i nie trafiłem na młodego autochtona a na starego. Przeszkód w degustacji nie było żadnych ale… sam musiałem tarabanić się na ową palmę 😉
Bardzo sympatyczny wpis 🙂 Przypomniał się wypad na Bliski Wschód.
Nie śpij Lilu na blogu, tak rzadko ostatnio pisujesz…
Pozdrawiam w białej Polski!
Przyznam , ze nigdy nie piłam soku z kokosów… Pozdrawiam i życzę dobrych Świat Wielkanocnych..
Jak oni to robia, wspinajac sie z taka latwoscia na drzewa?
U mnie raczej koksow nie zrywaja, ale wlasnie maczetami wypieknieja palmy ze zeschlych lisci:)
Milego dumania:)
I wesolych jajek:)
Jesteś pełna nowych wrażeń Liliana.
Czuję z twojego wpisu , jak bardzo było ci tam dobrze i jak pięknie jest tam po prostu być.
Czytając, byłam tam z tobą .Rozkoszowałam się otaczającą cię soczystą zielenią,uśmiechałam do barwnych kwiatów,których na pewno tam nie brakuje,wsłuchiwałam się w dźwięki, które radowały twoje ucho , a nawet poczułam smak czarownego,orzeźwiającego soku ze świeżego kokosa. Wyobraziłam sobie nawet uśmiech tamtejszego człowieka , który tak po prostu, w naturalnym geście bezinteresownej przyjaźni zaproponował ci go i radość ,która wypełniła twoje wrażliwe serce
i …..pomyślałam.
Rany! Jakże to inny świat w porównaniu do tego, w którym ja i wielu takich ,jak ja spędza swe życie w ciągłej pogoni.
Dziękuję Liliana
Lilianko, przyszłam złożyć Ci życzenia z okazji Wielkanocy. Dobrych i spokojnych dni życzę Ci i zostawiam całuski.
Cudowny wpis…jak zwykle zresztą.Zostawiam serdeczne pozdrowienia i Zyczenia wesołych swiat,Krystyna
A ja za oknem mam śnieg i Twoje zdjęcia pod palmami mnie bolą;) Od nas nawet bociany uciekają:(
każdy człowiek powinien mieć takie miejsce 🙂