Wywiad jaki ukazał się na łamach Komunikatów Ottawskich – najstarszego na świecie polskojęzycznego biuletynu internetowego.

Około trzy miesiące temu została wydana w Polsce książka pod tytułem „Czy było warto Odyseja dżinsowych Kolumbów”. Autorką jest Liliana Arkuszewska, moja koleżanka. Mieszka w Ottawie, a poznaliśmy się przed laty pracując w tej samej firmie. Przed rokiem dowiedziałem się, że napisała książkę, a dwa miesiące temu, że powieść ta została wydana w Polsce. Wcześniej jednak na Lilki blogu – owocdecyzji.com i na facebooku mogłem przeczytać artykuły, komentarze i fragmenty książki.
Długie przerwy w mojej działalności edytorskiej Komunikatów oraz podróże autorki do Polski związane z promocją książki, utrudniały zorganizowanie naszego spotkania. Notabene, znów poleciała do “starego Kraju” w połowie września, gdzie czekał ją napięty kalendarz spotkań z czytelnikami. W konsekwencji w Internecie coraz więcej linków do publikacji o Lilianie Arkuszewskiej i “Czy było warto”, zapowiedzi, wywiady, wzmianki i recenzje jej dzieła.
Książkę czytają z wielkim zaciekawieniem w Polsce oraz emigranci, którzy w wielu przypadkach znajdują podobieństwa do swoich losów.
Na okładce wydawnictwo Novae Res umieściło taki oto opis:
Z nastaniem lat osiemdziesiątych setki tysięcy młodych Polaków opuściło ojczyznę, aby znaleźć lepsze jutro. Dla wielu jedynym drogowskazem był przypadek. Krok po kroku brnęli wytrwale do wymarzonego zachodniego szczęścia. Los wiódł każdego własnym szlakiem, często wyboistym, budując ich życiorys. „Czy było warto?” to współczesna odyseja, która wiedzie przez trzy kontynenty, a dzieje bohaterów są jak pociąg w podróży – jadą w nim osobliwi podróżni, mijają się, schodzą i rozchodzą życiowe drogi poszukiwaczy dobrobytu i sensu życia. To książka o Kolumbach lat 80 – ryzykantach, którzy mieli odwagę wystawić się na próbę i na własnej skórze sprawdzić famę o zachodnim świecie. Czy znaleźli to, czego szukali?
Udało mi się porozmawiać z Lilką krótko po powrocie ze Szczecina, a przed jej kolejnym odlotem.
– Witaj i powiedz jak czuje się świeżo upieczona autorka po wydaniu swojego pierwszego dzieła?
– Niewątpliwie lżejsza, podobnie jak matka po urodzeniu dziecka, zmęczona emocjami, ale szczęśliwa. Czasami nie dowierzam, że moja książka wyszła w świat. Mogę się nią cieszyć, trzymać w ją ręku, ale jeszcze za wcześnie na pełną radość, by krzyczeć hura!
– Dlaczego?
– Ponieważ dla autora w tych czasach to nie jest koniec wyzwania, ciągle pozostaje promocja i ciarki niewiadomej, jak odbiorą książkę czytelnicy. Wtedy, na początku, nieświadoma myślałam, że wystarczy usiąść i napisać.
– Ile czasu ci to zajęło?
– Więcej niż się spodziewałam. W sumie przygotowanie, napisanie i złożenie manuskryptu w jedną całość zajęło mi trzy lata. Potem trzeba było poszukać wydawnictw. Z długiej listy wybrałam dziesięć, do których wysłałam kopie. Nie raczyli nawet odpisać, że je otrzymali. Nie pozostawało mi nic innego, jak tylko czekać na odpowiedzi, czymś wypełnić okres zawieszenia w próżni. Zostałam namówiona, by nauczyć się nowej medialnej formy rozpowiadania w świecie o sobie i o mojej książce. Założyłam blog o nazwie owocdecyzji.com. Teraz wiem, że była to dobra rada. W końcu po wielu odmowach otrzymałam wiadomość: “jesteśmy zainteresowani opublikowaniem Pani dzieła” – czekałam na ten moment dziewięć długich miesięcy. Chciałam wierzyć, że już niedługo będę trzymała książkę w ręku, ale proces wydawniczy toczy się własnym rytmem i przyszło mi czekać jeszcze kolejnych dziesięć.
– Czyli była to nie lada próba cierpliwości?
– Tak, najdłuższa w moim życiu.
– A kiedy i jak przyszedł pomysł napisania książki?
– Nieoczekiwanie wraz z pierwszym kopniakiem na emigracji. Od początku życie miało swoje zakręty, lecz pokonywało się trudności, bo towarzyszył mi optymizm, nieustanna nadzieja, że w Kanadzie spełnią się oczekiwania, że krok po kroku dojdę do czegoś. Pomału ułożę mój domek z kart. A tu, pewnego dnia runą z hukiem. To kapitalizm pokazał swoje drugie oblicze. Bez pardonu, wylano mnie z pracy. Oj zabolało, dotknęło tak bardzo, że chciałam krzyczeć, oznajmić całemu światu, jaki ból czuję. Wtedy zaświtała mi myśl o napisaniu książki. Później zamysł przerodził się w marzenie, które przez lata drzemało we mnie gdzieś głęboko i czekało na właściwy czas. Dojrzewałam. Ten moment przyszedł po 15 latach.
– Jak długo mieszkasz poza Polską?
– We wrześniu minie 31 lat.
– I po tylu latach życia na obczyźnie nie miałaś obaw, że twój polski język zubożał? Czułaś się na siłach, by napisać książkę po polsku?
– Tak. Wiedziałam, że najlepiej będzie mi wyrazić emocje i opisać swoją emigracyjną przygodę w języku, w którym wyrosłam. Jednak po zabraniu się do pisania, szybko zorientowałam się, że mój rodzimy język popadł w letarg, a jego miejsce bezwiednie próbował zająć angielski. Trzeba było obudzić ojczysty język, obłożyć się polskimi książkami, niekoniecznie polskich autorów, byle po polsku.
– A skąd wzięły się umiejętności pisarskie? Z zawodu jesteś geodetą, w Kanadzie przekwalifikowałaś się na grafika i poligrafa, pracowałaś w marketingu i reklamie. Gdzie i kiedy uczyłaś się pisać?
– Pisanie zawsze przychodziło mi łatwo, sprawiało mi przyjemność. Zauważył to mój polonista, Pan Andrzej Geisler. Jednak jego zdaniem pisałam zbyt krótko i zbyt zwięźle. Wtedy myślałam, że uwziął się na mnie, gdyż zadawał mi dodatkowe wypracowania typu napisanie dwóch stron na temat lampy lub krzesła, dwóch stron na temat deszczu. Wymagał, abym pisała o niczym – wtedy tak mi się zdawało. Teraz jestem mu wdzięczna. Dziękuję mu z całego serca.
Często pisałam sama dla siebie, zapisywałam swoje myśli, w listach do rodziców opisywałam nasze żcie. Jednak najlepsze nauki pobierałam od mistrzów, czytając Jeffrey Archera, Johna Grishama, Gabriela Garcię Marqueza czy Paulo Coelho. Największą inspiracją była dla mnie powieść „Shantaram” Gregorego Davida Robertsa. Przeczytałam ją po angielsku i po polsku nie raz. Zachwycona byłam polskim tłumaczeniem. Najlepsze z jakim do tej pory się spotkałam.
– Otworzyłaś się, opisałaś swoje życie jak i życie twoich najbliższych. Czy wszystko jest prawdą?
– Książka jest szczera i prawdziwa. Starałam się nie używać nazwisk, a imiona, jeżeli nie miałam zgody od tych, których opisywałam, zmieniłam. Opowiadania choć czasami przydarzały się innym są wzięte z naszego życia na emigracji, wszystkie prawdziwe.
– Planujesz napisać następną książkę?
– Oczywiście, od początku w zamyśle była trylogia. Od momentu, w którym zakończyłam pierwszy tom, wiele się wydarzyło. Życie na emigracji jest wciąż pełne niespodzianek.
– Czym w twojej opinii różni się nowa emigracja od starej?
– Przede wszystkim siłą dramatu. Stara, ta nasza była wielka i towarzyszyła jej trwoga. Opuszczaliśmy Polskę nie wiedząc czy kiedykolwiek będzie nam dane wrócić do kraju, zobaczyć rodziców czy przyjaciół. Wtedy nie było powrotu. Dzisiaj jest zupełnie inaczej, w Europie otwarte granice, świat stał się mały. Nowa emigracja kojarzy mi się bardziej ze służbowym wyjazdem. Dla mnie jest delegacją, a nie emigracją.
– Jaką radą mogłabyś służyć młodym emigrantom?
– Kluczem do sukcesu jest wiedzieć czego naprawdę się chce, a potem do tego dążyć bez względu na przeciwności. Dać sobie pewien okres czasu, po którym należy zrobić kreskę, podliczyć plusy, podliczyć minusy i zbilansować osiągnięcia. Myślę, że na obecne czasy to najlepsza recepta, na zadowolenie niezależnie od kraju osiedlenia.
– Więc jaka jest odpowiedź na zawarte pytanie w tytule twojej powieści? Było warto?
– Bywają pytania na które nie ma odpowiedzi, ale sądzę, iż każdy czytelnik sam odpowie sobie na to pytanie. Z tą książką wielu się utożsami. Ci którzy tak jak my wyjechali w świat szukając lepszego życia jak i ci, którzy zostali w kraju.
Dziękuję ci bardzo za rozmowę i z całego serca życzę sukcesu.
————–
Drodzy Ottawianie, mamy wśród nas pisarkę. Przeczytajmy „Czy było warto Odyseję dżinsowych kolumbów”. To powieść także o nas, w niej na pewno znajdziemy coś ze swojego życia.
Czesław Piasta
Książka zdążyła już trafić na północno amerykański kontynent. Można ją nabyć w Toronto, w Chicago i w Ottawie.
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…